Prima aprilis, a tu prawie wszyscy są tak poważni, że szkoda gadać…

Pracy dalej nie mamy, więc wybraliśmy się na wycieczkę z Dawidem. Nasz chatteris’owski kolega wybrał się na spotkanie z koleżanką, która mieszka w Londynie. Po wielu perypetiach (spóźnienie, zły wyjazd na rondzie, zmiana miejsca spotkania) dotarliśmy do Hatfield Forest. Miejsce to nie jest zbyt interesujące historycznie, lecz zwiedzenie uroczego kawałka lasu w kraju, gdzie lasów jest jak na lekarstwo, jest przeżyciem samo w sobie.
Teren ten można porównać do dużego parku. Z jednej strony znajdują się tu różnorakie drzewa liściaste, piękne wierzby itd., bo w końcu czego można się spodziewać po lesie, lecz z drugiej strony wszystkie ścieżki są wytyczone niczym chodniki – brytyjska norma… Na szczęście pośród tego zalesionego terenu znajduje się kilka polanek oraz stosunkowo duży staw, w którym żyją sobie łabędzie oraz kilka gatunków kaczek. Naprawdę piękne miejsce.
Już na początku podzieliśmy się na dwie pary. Dawid z Olą poszli w jedną stronę, z kolei Moniczka i ja obraliśmy przeciwny kierunek. Nie bylibyśmy sobą, gdybyśmy byli cały dzień poważni i co chwilę wygłupialiśmy się w różnoraki sposób: pozując do zdjęcia udawaliśmy wiewiórki, huśtaliśmy się na potężnej gałęzi drzewa, gryźliśmy gałęzie i udawaliśmy, że wpadamy do wody. To tylko część z naszego bogatego repertuaru wygłupów, o których lepiej nie pisać… Najważniejsze, że dobrze się bawiliśmy i miło spędzaliśmy czas.
Było nam tu dobrze, a do umówionej godziny powrotu zostało jeszcze sporo czasu, więc usiedliśmy na zielonej trawce, wyciągnęliśmy komórki i korzystając z faktu, że mamy weekend zadzwoniliśmy do rodziców. Opowiedzieliśmy im o tym uroczym miejscu, w którym się znajdujemy, o tym co u nas słychać i w ogóle o wszystkim innym, o czym się dało rozmawiać. Jeśli za minutę rozmowy płaci się tylko 2 pensy to aż nie ma się ochoty odkładać słuchawki – tylko gadać i gadać…
W końcu wróciliśmy do samochodu, a tu Dawida nie ma. Wykorzystaliśmy ten fakt i wybraliśmy się do pobliskiego kościółka. Niestety, był zamknięty i obejrzeliśmy go tylko z zewnątrz. Powoli zaczynam nabierać przekonania, że najładniejszymi zabytkami angielskiej architektury są kościoły. W końcu, nic innego nie było mi dane jeszcze zobaczyć…
Wracając włożyliśmy za wycieraczkę samochodu Dawida złożoną na pół karteczkę z napisem: “to nie mandat, prima aprilis”. Notabene, samochód nie był zaparkowany w zbyt ciekawym miejscu, więc można było się do tego przyczepić… Byliśmy przekonani, że nasz kolega od razu zauważy karteczkę, ale nie – spokojnie wsiadł do samochodu i odjechaliśmy. Po przejechaniu kilku kilometrów Dawid zauważył karteczkę, ale postanowił jechać dalej… W końcu nie wytrzymał, zatrzymał samochód na poboczu i poszedł sprawdzić cóż takiego ma za wycieraczką. Chwilę później w trójkę śmialiśmy się z naszego niewinnego, primaaprilisowego żartu.

nad jeziorkiem w Hatfield Forest

This entry was posted in emigracja (2006/07). Bookmark the permalink.

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *