Smród nad smrody

W pracy miało być dzisiaj spokojniej, mieliśmy skończyć dużo wcześniej niż zwykle, w ogóle wszystko miało być lepiej. Tymczasem okazało się, że Sam wzięła sobie niezapowiedziane wolne, a do tego zostawiła wczoraj otwarty worek z próbkami na salmonellę, który przewracając się wylał całą swoją zawartość – makabra… A najgorsze w tym wszystkim było to, że to ja musiałem odwalić czarną robotę. Zacznijmy do tego, że Sarah powycierała całe to dziadostwo korzystając przy tym z moich rewelacyjnych pomysłów, po czym ja wyrzuciłem całe to świństwo na śmieci. Ale najgorsze miało przyjść później. Panujący wszędzie smród spowodował, że praca na wet prepie była nie do zniesienia, a to już musiałem ja odwalić.
Na szczęście reszta dnia upłynęła przyjemnie – z Sarą porozmawiałem o nowych podziałach na shifty, o tym co teraz będzie się działo w labie, a do tego udało się mimo wszystko wyjść wcześniej. Nie jakoś specjalnie dużo wcześniej, ale pół godziny też swoje znaczy. Zwłaszcza, że od długiego już czasu kończymy raczej po czasie, niż przed. No i Sarah potwierdziła, że 10 listopada, gdzieś w Peterborough będzie imprezka…
Wracając do domu wstąpiliśmy do Dragon Inn, aby zaopatrzyć się w okropnie tłuste frytki. W domu niby wszystko normalnie, lecz nie do końca. Po przyjściu do domu wziąłem kąpiel, po czym postanowiłem zaprzyjaźnić się z jedną ze szczurzyc. Nie wykazywała ona jednak wielkiego entuzjazmu i po niedługim czasie wróciła do właścicielki. Szczurzyce poszły do właścicielki, a zwolnione miejsca zajęli świeżo przybyli do nas w odwiedziny Agniesia i Grześ. Posiedzieliśmy, pogadaliśmy, obaliliśmy butelkę grzańca. Wszystko byłoby pięknie, ładnie, ale Grześ jutro zasuwać będzie do roboty, więc imprezka zamiast się przedłużyć, musiała się do prędko skończyć. A potem zostało już nam tylko spanie…

This entry was posted in emigracja (2006/07). Bookmark the permalink.

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *