Tylko nie w tą stronę

To co dobre szybko się kończy. Po niemal dwóch tygodniach w kraju, co tu dużo ukrywać – bardzo męczących dwóch tygodniach, wracamy na Wyspy. Brrr… Paskudnie piszę się, że “wracamy”, bo de facto jest to kolejny wyjazd. Pożegnaliśmy się z rodzicami i ruszyliśmy na dworzec PKS’u. Autobus, jak się okazało był dopiero za godzinę, a ja zapomniałem w marynarce dowodu osobistego. Na szczęście wujek Piotrek podwiózł mi go na dworzec. Czekając na autobus kupiliśmy jeszcze nagrywarkę DVD (wreszcie będziemy sami archiwizowali swoje fotki) oraz gigową kartę pamięci do naszego aparatu (wreszcie nie będziemy się przejmować ilością fotek). No i ruszyliśmy do Krakowa.
W dawnym grodzie Kraka próbowaliśmy kupić jakieś butki i spodnie, ale okazało się po raz kolejny, że nie tylko na Wyspach jestem ponadstandardowych rozmiarów. Nic nie udało nam się kupić, za to pożegnaliśmy się z Tymonkiem, wpadłszy na niezbyt długi czas pod Kopiec. Na lotnisko odwieźli nas Paweł i Sylwia – baliśmy się, że nie zdążymy. Na szczęście się udało, a machali nam jeszcze Tomek, Ola i Tymciu. Kontrola na lotnisku w Balicach była niemal tak dokładna jak na Stansted, z drobną poprawką na lokalne warunki. Strasznie nie chcieliśmy lecieć na Wyspy, ale perspektywa wykończenia domku w Buczkowicach, w którym założymy rodzinne gniazdko troszkę nas podtrzymywała na duchu. Żal było opuszczać Ojczyznę, ale cieszymy się, że to już ostatni lot na Wyspy.
W Anglii z lotniska odebrał nas Maciek. W sumie wyszło na to, że tylko ja – największy śpioch, jeśli chodzi o środki transportu nie zasnąłem i umilałem Maćkowi podróż rozmową. A jutro już idziemy do pracy. Makabra…

This entry was posted in emigracja (2006/07). Bookmark the permalink.

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *