Edi

W końcu jedziemy gdzieś daleko, bardzo daleko. Jedziemy do Szkocji, gdzie spotkamy się z dziewczynami i być może wejdziemy na najwyższy na Wyspach Brytyjski wierzchołek – Ben Nevis. Czas pokaże.
Nie przejechaliśmy jeszcze połowy drogi do Szkocji, gdy na fizjologicznym postoju zobaczyliśmy rudą kitę wystającą z rury wydechowej, a przecież Karol nie połknął wiewiórki. Okazało się, że jakieś dziadostwo mu chyba z klimatyzatora wylatuje. Kto to wie. W każdym razie po kolejnych kilku godzinach dojechaliśmy do granicy angielsko-szkockiej. Flagi szkockie powiewały na niebie, a my zrobiliśmy sobie pamiątkowe zdjęcia na granicy.
Trochę czasu spędziliśmy na scotich border. Moniczka stanęła po szkockiej stronie, ja zostałem po angielskiej i ma ukochana zaczęła grać na nosie, że niby lepsza jest, bo stoi metr dalej. 😉
Gdy w końcu dojechaliśmy do Edynburga naszym oczom ukazał się słynny Arthur’s Seat – góra w środku miasta – piękny to widok. Karol podrzucił nas na Leith walk. Do pokonania mieliśmy około 100 metrów i gdy trafiliśmy pod wskazany adres okazało się, że jest to obskurna kamienica. Na szczęście okazało się, że tylko klatka schodowa nie ma reprezentacyjnego wyglądu, bowiem mieszkanko dziewcząt, od środka prezentuje się niczego sobie.
Kolejny szok spotkał nas, gdy dowiedzieliśmy się, że w Szkocji funty szterlingi wyglądają nieco inaczej, niż te brytyjskie. Co ciekawsze, każdy bank ma inne i dzięki temu w dwie minuty miałem w ręku trzy różne banknoty 20-funtowe. Ciekawe, ile różnych banknotów jest w ogóle.
Dziewczyny po nocnej pracy wyglądały na strasznie zmęczone i pewnie takie były. Basia wychudła jak nieszczęście, Marzenka i Basia okropnie niewyspane, jedynie Aga starała się trzymać uśmiech na twarzy. Oj, życie na emigracji jest ciężkie.
Jako, że wciąż jeszcze było przedpołudnie, zjedliśmy śniadanko w niedużej kuchni, przywitaliśmy się z pozostałymi domownikami – Anią i Wojtkiem, po czym wyruszyliśmy na wycieczkę po stolicy Szkocji.
W zasadzie Basia i Agnieszka zaprowadziły nas pod pierwszy punkt programu, tj. katedrę katolicką, w której odbywają się polskie msze. Jakby ktoś nie zauważył, to dzisiaj mamy niedzielę, więc wstąpiliśmy na Mszę Św. po polsku. W porównaniu w Peterborough, tutaj dużo więcej młodych ludzi zaangażowanych jest w liturgię. Piękny widok.
Po tych duchowych przeżyciach ruszyliśmy dalej na samodzielne zwiedzanie miasta. Dobrze, że nie mamy problemów z orientacją przestrzenną, ale i tak nie zaszkodziło znalezienie na jednak ze ścian punktu kontaktowego dla Baronów (Barony Contact Point). Wiedzieliśmy, gdzie mamy wracać. 😉
Spacerując po Edim widzieliśmy sporo pomników i pięknych budynków. Miasto położone na wzgórzach prezentuje się naprawdę wspaniale. Ruszyliśmy więc dalej w stronę High Street, gdzie już od dłuższego czasu odbywa się coroczny festiwal.
High Street zadziwiła nas różnorodnością festiwalu. Nie licząc seansów kinowych, filmów telewizyjnych, książek oraz innych imprez, które wchodzą w skład festiwalu, trafiliśmy właśnie na High Street, a tutaj teatr jednego aktora, pokazy sztuk magicznych, żonglerka, jakaś śliczna Azjatka grająca na dziwnym instrumencie, czy też obskurnie wyglądający duet grających Szkotów. Po prostu pięknie.
Ciągle oddalaliśmy się od Leith Walk, gdy w końcu nastał wieczór i trzeba było wracać. Nocą Edynburg jest jeszcze piękniejszy niż w dzień – takie mam subiektywne odczucie.
No i wypada na koniec zaznaczyć, że po długich pertraktacjach z panią kasjerką kupiłem najkorzystniejsze bilety do Fortu William na jutro – jedziemy na Ben Nevisa. Nie będziemy mieć wiele czasu, żeby wrócić, ale do odważnych świat należy. Jutro czeka nas wielka przygoda. Oby pogoda nam dopisała, tak jak i dzisiaj.

do przetłumaczenia 🙂

do przetłumaczenia 🙂

This entry was posted in emigracja (2006/07), Korona Europy. Bookmark the permalink.

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *