Anybody home?

Dzisiejszy dzień upłynął pod znakiem “Peterborough”. Niemal cały dzień spędziliśmy w tym mieście. A wszystko zaczęło się od niewinnej sprawy – Piotrek chciał wysłać zdjęcia rodzicom i postanowił je wywołać, a że Peterborogh jest stosunkowo dużym miastem, nie było wątpliwości, że tam uda nam się to od ręki załatwić.
Jak już zdjęcia załatwiliśmy Moniczka postanowiła kupić nam po lodzie. Niestety, od słów do czynów daleka droga i wnet ma ukochana pojęła, że będzie musiała po angielsku pospeakać i skończyło się to tak, jak można było założyć – lody kupiłem ja, a moja narzeczona tylko pokazywała, które chce. Taki z niej już kochany Bąbel.
Po lodzikach daliśmy się namówić dziewczynom na kawę w restauracji. Wstąpiliśmy się do pobliskiego Costa Cafe, gdzie nasze ukochane zamówiły co chciały, a my z nimi popiliśmy kawki i zimne napoje.
Skoro już byliśmy w Peterborough nie obyło się bez odwiedzenia katedry. Tym razem w jej zwiedzaniu poszliśmy na całość i nawet za ołtarz zajrzeliśmy. Z ciekawostek zauważyliśmy, że Chrystus wiszący nad ołtarzem, jest rzeźbą pustą w środku. Straszny to widok, gdy patrzy się na niego od dołu.
Z katedry skierowaliśmy się w stronę autka po drodze przystając jeszcze pod kościołem, w którym co tydzień odbywają się polskie msze. Nie obyło się bez pamiątkowego zdjęcia, bo wcześniej nie było ku temu okazji.
Gdy już wydawało się, że wracamy Piotrek z Asią wypatrzyli sklep z łóżkami, a że akurat szukają czegoś dla Patryka wstąpiliśmy na chwil kilka. Co tu dużo pisać, przetestowałem kilka łóżek, większość była za krótka, ale i tak na Wyspach nie będę pewnie łóżka nowego kupował. A jak już wrócimy do Polski, to kto wie…
Wracając do Chatteris wypatrzyliśmy po drodze “Farm Shop”. Tuż przy drodze stał dom, za nim farma, w garażu sklepik – waga, powystawiane towary i żywego ducha dookoła. Dziewczyna zapragnęły kupić to i owo, ale nie wiadomo było komu zapłacić. Okrążyliśmy więc domostwo raz, potem drugi, zapukaliśmy we wszystkie możliwe drzwi i nic… Dziewczyny, jak zaczarowane krzyczały “anybody home?” i dalej nic. W końcu Piotrek poszedł do domu po drugiej stronie ulicy, porozmawiał z właścicielem i dowiedział się, że trzeba po prostu zostawić pieniążki na stoliku. No ciekawe zwyczaje panują w tym kraju – u nas już parę razy wszystko by zniknęło, ale nie tu. Jednak ludzie tutaj bardziej wierzą innym. I dobrze.

This entry was posted in emigracja (2006/07). Bookmark the permalink.

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *