Na Ojczyzny łono

Mówi się, że wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej. Co tu dużo nie mówić, jest to prawdziwe stwierdzenie, szalenie prawdziwe. Po czterech miesiącach poza ojczystą ziemią, poza domem, wracamy na zaledwie cztery dni. A wszystko po to, aby załatwić wszystko, albo prawie wszystko co da się załatwić ze ślubem i weselem. No i co najważniejsze, po to, aby spotkać się choć na krótko z rodzinami i przyjaciółmi.
Lecąc samolotem, dopiero drugi raz w życiu przyglądałem się uważnie zmieniającemu się krajobrazowi i nie mogłem uwierzyć, gdy w pewnym momencie rozpoznałem sylwetkę Skrzycznego oraz Szyndzielni z charakterystyczną Saharą. Byłem w szoku, bowiem oznaczało to, że lecimy gdzieś nad Tychami i niemalże na dłoni mamy zarówno Bielsko, jak i Buczkowice. Pierwszy raz widziałem rodzinne strony z lotu ptaka. I niech nikt nie mówi, że zdolności topograficzne się nie przydają… A potem jeszcze udało nam się wypatrzyć Żar i Jezioro Żywieckie.
Z lotniska odebrała nas Janeczka, sprawiając nam tym ogromną przyjemność. Zawsze miło spotkać jakąś znajomą buźkę wkrótce po przylocie z daleka. Razem pojechaliśmy autobusem na dworzec PKS, skąd już sami z Moniczką udaliśmy się PKS’em do Bielska-Białej. Ciekawe, ale więcej czasu zajęło nam dostanie się z lotniska w Balicach do Bielska, niźli upłynęło od opuszczenia Chatteris do lądowania w Balicach.
W Bielsku odebrał nas tata Moniczki, który najpierw zawiózł Moniczkę na Karpackie, a potem nas oboje (Moniczka wpadła na chwilkę) do Buczkowic. I tym to sposobem mogliśmy spędzić z rodzicami późne popołudnie i wieczór.

This entry was posted in emigracja (2006/07). Bookmark the permalink.

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *