Sielaneczka

Niedziela rozpoczęła się jak zwykle, czyli Mszą Św. w miejscowym kościółku. Następnie, wraz z Piotrkiem, Asią i Patrykiem, wybraliśmy się na boisko, aby pograć w piłkę. Piotrek ze mną w jednej drużynie, trzech nastoletnich Anglików w drugiej. Przewaga powinna być po stronie angielskiej, tym niemniej to my wygraliśmy 18:10. Mecz zakończył się w momencie, gdy jeden z Anglików, jak się wówczas okazało astmatyk zaczął mieć problemy z oddychaniem. Potem wraz z Moniczką zagraliśmy towarzysko przeciwko trzyosobowej rodzince Piotrka, Asi i Patryka. Mecz był tak bardzo towarzyski, że nikt nie wie, jak się skończył, bo wynik cały czas oscylował wokół remisu.
Po meczu wybraliśmy się z Hawrankami na wycieczkę do Ely. Odwiedziliśmy targ, gdzie zorganizowano coś w stylu Dnia Francuskiego, potem w Argosie zakupiliśmy głośniki do komputera, który w końcu udało nam się uruchomić, po czym postanowiliśmy pozwiedzać katedrę. Co ciekawe, w niedzielę w katedrze nie są pobierane opłaty za zwiedzanie i swobodnie mogliśmy zajrzeć w wiele zakątków tej potężnej budowli. Niestety, nie udało nam się wejść na wieżę, za to pospacerowaliśmy wokół katedry.
Spacerek wokół katedry zakończyliśmy na ławeczce za katedrą. Wkrótce z drugiej strony nadeszły Hawranki i po krótkiej rozmowie wybraliśmy się razem na spacer do pobliskiego parku.
W parku spędziliśmy trochę czasu. Poturlaliśmy się z górki, która nie wiadomo skąd znalazła się na tym płaskim terenie, po czym urządziliśmy wojnę na kasztany. Rzucaliśmy się w siebie, symulując prawdziwą bitwę. Na koniec tego sielankowego odpoczynku poleżeliśmy na trawce. Wracając karmiliśmy trawką pasące się za płotem konie, po czym wróciliśmy do Chatteris.
Nie był to jeszcze koniec dnia. Do rozegrania pozostał jeszcze trzeci dzisiejszy mecz. Zawodników znowu było sporo: Maciek, Marek – tata Maćka, Kamila, Sławek, Ania, Monika i ja. Zacięty mecz zakończył się tym razem nieznaczną porażką zespołu, w którym graliśmy z Moniczką, lecz moja ukochana zanotowała dzisiejszego wieczora aż cztery trafienia. Forma mojej ukochanej rośnie, a mi nie pozostaje nic innego, tylko się cieszyć, że brzuszek ma okazję troszkę poćwiczyć. Oby tak dalej.

Monika w katedrze w Ely

This entry was posted in emigracja (2006/07). Bookmark the permalink.

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *