Po pięciu dniach pracy trafił się w końcu pierwszy wolny. Ostatnio dopadło mnie jakieś dziwne osłabienie i najchętniej poleżałbym cały dzień w łóżku. Tak też by się stało, gdyby nie parę wypadów w różne miejsca.
Pierwszy wypad był jak najbardziej oczywisty z uwagi na fakt, iż mamy niedzielę. Poszliśmy z Moniczką na dziewiątą do kościoła. Dziwnie się czułem, bo ksiądz coś mówił, a ja prawie w ogóle go nie rozumiałem. W kościele było słabe nagłośnienie, a ja póki co mam jeszcze problemy ze zrozumieniem języka angielskiego, gdy jest on niewyraźny. Z drugiej stroni, po raz pierwszy od remontu popsadzki, mieliśmy okazję uczestniczyć we Mszy Św. w kościele, a nie salce katechetycznej. Po Mszy wróciliśmy do domu i od razu ulokowaliśmy się w łóżku.
Po jakimś czasie Ania i Sławek wrócili z przejażdżki do Ely i zaproponowali nam wypad do Peterborough. Moniczka była bardzo chętna, ja troszkę mniej, ale w końcu z trudem zwlokłem swoje nienajlżejsze ciało z łóżka. Szkoda, że nie wiedzieliśmy wcześniej, że będą jechać do Peterborough, bo mogliśmy iść do polskiego kościoła… Całą podróż z trudem podtrzymywałem powieki, aby nie zasnąć i tym sposobem udało mi się nie śpiąc dojechać do Peterborough. Od razu rozdzieliliśmy się i każda para poszła w swoją stronę, by za godzinę spotkać się na placu koło McDonalds’a. Wraz z Moniczką, wykorzystując fakt, iż mamy piękną wiosną (a może to już angielskie lato), okrążyliśmy katedrę zapoznając się pokrótce z jej historią. Ciekawe, że jak przyjechaliśmy do Peterborough, aby stricte zwiedzić katedrę, nie zauważyliśmy wielu tabliczek informacyjnych. Naprawdę pięknie i zielono jest wokół katedry. Naszą uwagę przykuł m.in. piękny, olbrzymi, kwitnący kasztanowiec. W końcu w Polsce jest teraz czas matur.
Ponieważ do umówionego spotkania było już niewiele czasu, postanowiliśmy zrobić małe zakupy. Moniczka kupiła sobie buciki w sklepie, w którym nie było nic większego od angielskiej “dwunastki”, a więc troszkę za mało jak na moje wyrośnięte stopy. Następne kroki skierowaliśmy do księgarni, gdzie do “Opowieści z Narni” oraz “Władcy Pierścieni”, które kupiliśmy jakiś czas temu, tym razem zaopatrzyliśmy się w oryginalną wersję “Kubusia Puchatka” oraz książkę przedstawiającą pokrótce historię sztuki. Oj, nieraz jeszcze odwiedzimy tę księgarnię. Po zakupach wróciliśmy wszyscy do samochodu i odjechaliśmy do Chatteris, aby po raz kolejny położyć się w łóżeczku, które pierwszy raz, od kiedy przyjechaliśmy nie zostało złożone na dzień.
Gdy nastał wieczór postanowiliśmy z Moniczką jednak troszkę się poruszać. Wybraliśmy się na spacerek na południe Chatteris, w rejon którego w ogóle nie znamy. Bardzo ładny jest ten skrawek Chatteris, jest tu szkoła oraz wiele domków z płotami przypominającymi te z “Zaczarowanego ogrodu”. Aby wrócić inną drogą musielibyśmy prawdopodobnie iść ruchliwą Isle of Ely Way, ale na szczęście wypatrzyliśmy jedną ze ścieżek publicznych (Public Footpath), która biegła w stronę naszego domku. Tu, w Anglii, gdzie ludzie mają przesadne poczucie własność, takie ścieżki są bodaj jedyną metodą pozwiedzania okolicy, inaczej niż spacerując wzdłuż normalnej drogi dla samochodów. Spacerując tą ścieżką napotkaliśmy na pasące się nieopodal stadko krów oraz zaobserwowaliśmy ciekawe zjawisko – mgłę unoszącą się nie więcej jak metr nad ziemią. Nie jest to może słynna angielska mgła, lecz zjawisko nad wyraz piękne. Następnie wróciliśmy do domku, gdzie wraz z Anią i Sławkiem obejrzeliśmy jeszcze przed snem film “Czas motyli”.
-
Recent Posts
Recent Comments
- szymek on Jak na Krupówkach
- dygus on Firma kogucik
- Ania on Niech wodzirej łamie głowę
- szymek on Halloween
- szymek on Fryniołazik
Archives
- November 2019
- October 2019
- October 2017
- October 2012
- July 2012
- May 2012
- April 2012
- March 2012
- February 2012
- November 2011
- October 2011
- September 2011
- August 2011
- July 2011
- June 2011
- May 2011
- April 2011
- March 2011
- February 2011
- January 2011
- November 2010
- September 2010
- May 2010
- April 2010
- February 2010
- October 2009
- August 2009
- June 2009
- February 2009
- February 2008
- November 2007
- February 2007
- November 2006
- October 2006
- September 2006
- August 2006
- July 2006
- June 2006
- May 2006
- April 2006
- March 2006
- February 2006
Categories
Meta
Jejciu! Przecież z cukru nie jesteśmy… wybraliśmy się z Szymkiem na spacer, a co lepsze – deszczyk ustał i zrobiło się dość przyjemnie 🙂 To niesamowite, że człowiek może coś odkryć nowego lub na nowo, myśląc że już nic nie ma, niczego nie znajdzie. Tak jak my odkryliśmy drogę do spacerowania, nie po chodnikach, tylko po “dzikim” skrawku zieleni, gdzie są drzewa i pola. Wiecie, krowy, konie i pewnie inne zwierzaki hodowlane śpią sobie na łąkach – nie zaprowadza się ich na noc do stajni, obór, tylko tam gdzie się pasą, tam też nocują. Mają tam jakieś drzewka i malutki stawek. No, piękne to i takie naturalne. Bardzo się cieszę, że odkryliśmy tę drogę, będziemy mieli teraz gdzie spacerować. W sumie było już trochę ciemno, za jakiś czas przyjdziemy obadać te publiczne ścieżki: skąd, dokąd, co i jak… Spodnie i buty (Szymek sandały) mamy przemoczone. Ale normalnie się cieszę!!!