Gradobicie

Spadł dzisiaj grad o wielkości ziarenek grochu lub kukurydzy. Pierwszy raz w Anglii, odkąd przyjechaliśmy. Przyniósł nam dobrą nowiną, mianowicie, niemal równo z pojawieniem się gradu zadzwonił do nas Simon zapraszając jutro do pracy. Hurra, mamy pracę. Będziemy pracować razem – ja i Moniczka.
Moja ukochana, przerażona wizją konieczności rozmów po angielsku, wzięła się za powtarzanie słówek. A wraz z nią wzięła się Justynka, która prawdopodobnie też złoży CV w Eclipse. Oby tylko ten zapał dziewczątek nie okazał się słomiany.
A pod wieczór wybraliśmy się na wycieczkę. Początkowo mieliśmy jechać w trójkę: Monika, Justyna i ja, lecz spotkawszy Dawida, który wyraził chęć przejechania się gdzieś, wybraliśmy się w czwórkę, w dodatku samochodzikiem Dawida.
Tyle już razy przejeżdżaliśmy przez Ramsey, że nie sposób tego zliczyć. Pewnie przesadzam, ale przejeżdżaliśmy sporo razy i nigdy nie zobaczyliśmy co tam ciekawego jest. Tym razem Ramsey było celem naszej wycieczki. Na początek dojechaliśmy do Ramsey Forty-Foot, gdzie obejrzeliśmy zabytkowy (?) cmentarzyk, po czym udaliśmy do właściwego Ramsey.
W miasteczku tym pospacerowaliśmy sobie co nieco, zobaczyliśmy kościółek, kolejną czerwoną budkę telefoniczną oraz zegar na rynku, niemal taki, jak w Chatteris. A że zaczęło się ściemniać wróciliśmy do samochodu i odjechaliśmy z powrotem do domku. Jutro idziemy do pracy!

wieczorne Ramsey

This entry was posted in emigracja (2006/07). Bookmark the permalink.

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *