Jakoś tak dziwnie

Po luźnym weekendzie przyszliśmy dzisiaj do pracy z myślą, że będzie ciężko. Zaczęliśmy rano od shelflifów, a tu nic nowego. Zważyliśmy próbki, popipetowaliśmy i zalaliśmy płytki, a tu dalej nic. Masa ludzi na labie, więc Mandy została wysłana na media, a Moniczka z Łukaszem zabrali się za czyszczenie koszyków. Pierwszy raz od kiedy pracujemy w Eclipse, koszyki na próbki są czyste. Niesamowite. Pracy prawie w ogóle nie przybywało, więc wysłałem chłopaków i Hanumana na wcześniejszy lunch. W czasie lunchu przyjechały kurczaki (nasz największy klient), z którym Monika poradziła sobie w godzinkę bez problemu. Gdy wróciliśmy po obiadku, wszystko było już zalane i dalej brak roboty. Mo musiał pojechać wcześniej do domku, więc zgodziłem się za niego nastawić Elisę. No i szok – dalej jesteśmy na bieżąco. Ostatnie próbki przyjechały około siódmej – szybko zważyliśmy je i zalaliśmy płytki, laboratorium zostało umyte i fajrant – nie ma nic więcej do roboty… No cóż, pewnie wkrótce się to zmieni, ale póki co cieszymy się bardzo z bardzo luźnego poniedziałku, w który to opuściliśmy lab przed ósmą. Czuję się dziwnie – jakoś tak przyzwyczaiłem się do męczących poniedziałków.

This entry was posted in emigracja (2006/07). Bookmark the permalink.

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *