Mexicana

Dzień wolny lepiej spędzić aktywnie, niźli leniwo. Co się działo to się działo, lecz opisać by trzeba… Rankiem zaatakował nas mały wampir energetyczny zwany Patrykiem, który jak każde dziecko chciał się bawić. No więc się pobawiliśmy, co doprowadziło do tego, że znalazłem sobie wiercipiętkowatego hantla, czyli Patryka. Swoje chłopak waży, więc po kilku wyciśnięciach nad głowę musiałem zarzucić ćwiczenie ku wielkiemu niezadowoleniu naszego małego współlokatora…
Reszta dnia upłynęła pod kątem paradowania w sombrero. Najpierw Moniczka latała po całym domku w kapelusiku, co rodowód ma meksykański, po czym ja zagrałem w hokeja na trawie z chłopakami reprezentując ponownie środkowoamerykańskie państwo. Śmiechu było przy tym niezwykle dużo, ale wszystko co miłe szybko się kończy i trzeba była w końcu ulokować się w horyzontalnej pozycji, czyli do snu.
A jeszcze nim zasnęliśmy, bawiąc się aparatem odkryłem, że przy długim czasie naświetlania można przez pierwszą połowę czasu mieć zamknięte oczy, a przez drugą otwarte, dzięki czemu powstaje zdjęcie duchów, wampirów, zombi, czy jak też to zwać… W każdym razie efekt jest ciekawy i cieszy nas to, że wciąż odkrywamy coś nowego.

This entry was posted in emigracja (2006/07). Bookmark the permalink.

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *