Szybki wypad na WęgryQuick trip to Hungary

W pierwszą sobotę września wybieraliśmy się na Gerlach – niestety, na dwa dni przed wycieczką zadzwonił przewodnik z informacją, że po słowackiej stronie Tatr leży zbyt dużo śniegu i musimy przełożyć wyjazd na październik…
W związku z tym, dość spontanicznie, postanowiliśmy pojechać na Węgry, by wejść na najwyższy szczyt tego kraju – Kékes (1014 m n.p.m.) oraz zwiedzić Eger. W pięć minut udało się skompletować czwórkę chętnych – poza mną wybierali się: Basia, Aga i Kuba.
Z Bielska-Białej wyjechaliśmy w piątkowy wieczór z zamiarem dotarcia na Węgry. Aby nie narazić się na kontrolę słowackiej policji staraliśmy się nie przekraczać dopuszczalnej prędkości i niedługo przed północą dotarliśmy na Węgry. Szybko znaleźliśmy odpowiednie miejsce na postój i nie mając większej ochoty na rozbijanie namiotu postanowiliśmy przespać się w samochodzie.
O poranku, gdy tylko opuściliśmy samochód na parking wjechali Cyganie… Nijak nie mogliśmy się z nimi dogadać – próbowaliśmy po polsku, angielsku i niemiecku, lecz oni znali tylko węgierski. Za pomocą rąk i kilku wyrazów stwierdzili, że ich akumulator nie działa i zapytali czy nie zaholowalibyśmy ich do Budapesztu… Odpalić na pych też za bardzo nie potrafili… Po nieprzyjemnych doświadczeniach z tą nacją sprzed trzech lat doszliśmy do wniosku, że skoro mają komórki to mogą wezwać pomoc, a my spokojnie ruszyliśmy w dalszą drogę.
W drodze do Mátraházy zatrzymaliśmy się jeszcze w szczerym polu, gdzie miejscowy po niemiecku wytłumaczył nam którędy dokładnie mamy jechać. Sprawdziło się to, o czym czytaliśmy przed wyjazdem – starsi Węgrzy doskonale mówią po niemiecku. Dodatkowo gdy dowiedział się, że jesteśmy z Polski, złożył ręce w geście przyjaźni przy okazji życząc nam powodzenia.
Następnie, już bez większych przygód dojechaliśmy do celu. Samochód został na parkingu, a my po spałaszowaniu śniadania ruszyliśmy niebieskim szlakiem w stronę szczytu. Można co prawda wyjechać samochodem niemal na sam wierzchołek, ale jaka byłaby to satysfakcja? Początkowo drogą, później stokiem narciarskim powoli pięliśmy się w górę, by na skrzyżowaniu szlaków skręcić za żółtymi znakami w lewo. Tym sposobem, nieco przez przypadek, trafiliśmy do ruin skoczni narciarskiej w Mátraházie – jednego z nielicznych obiektów tego typu na Węgrzech. Po wdrapaniu się na jej wierzchołek, z którego można było podziwiać piękną panoramę gór Mátra, ruszyliśmy na przełaj przez las w stronę stoku narciarskiego. Stąd było już niedaleko na szczyt.
Kékes nie jest szczególnie pięknym szczytem, lecz sam fakt dotarcia do najwyższego punktu Węgier wart jest odnotowania. W jednym ze sklepików, których tu mnóstwo, kupiłem za nieco wytargowaną kwotę dwa magnesiki.
Do samochodu chcieliśmy zejść drogą, lecz daliśmy się skusić na przyjaźnie wyglądający, biegnący przez las szlak – dzięki temu zejście zajęło nam nieco więcej czasu, niż przewidywaliśmy. Gdy w końcu zeszliśmy na parking, kotłowało się tam od ludzi – rankiem nie było nikogo… Opuściliśmy więc Mátraházę i ruszyliśmy ku drugiemu punktowi naszej wycieczki – miastu Eger.
Planowaliśmy wrócić jak najszybciej do domów, na zwiedzanie Egeru poświęciliśmy więc zaledwie około godziny. Na początek zaliczyliśmy 40-metrowy minaret – najbardziej wysunięty na północ zabytkowy budynek z czasów inwazji tureckich w Europie. Po wyjściu wąskimi schodami na balkon mieliśmy okazję podziwiać panoramę całego miasta. Kolejny punktem był plac Dobó z posągami upamiętniającymi historyczne zwycięstwo mieszkańców Egeru nad Turkami podczas inwazji w 1552 roku. Zwiedziliśmy tu również Kościół Minorita – jeden z najpiękniejszych kościołów barokowych w Europie. Z uwagi na brak czasu, pozostałe atrakcje Egeru oglądaliśmy już tylko z zewnątrz: zbudowane pod koniec XVIII wieku Liceum, Bazylikę będącą trzecią co do wielkości katedrą na Węgrzech, Pałac Arcybiskupi, a także zbudowany w XIII wieku zamek, który w 1552 roku był przez 40 dni broniony przez Dobo Istvana i około 2000 żołnierzy przeciwko inwazji 20000 Turków. Spacer uliczkami Egeru utwierdził nas w przekonaniu, że to naprawdę przepiękne miasto.
Około 13-tej ruszyliśmy w drogę powrotną. Zatrzymaliśmy się jeszcze na szybki posiłek, zjedzony gdzieś przy bocznej drodze, po czym ruszyliśmy dalej. Do domów dotarliśmy wieczorem.

Kékes (1014 m n.p.m.) - od lewej: Basia, ja, Aga i Kuba

On the first Saturday of September we had planned a trip on Gerlach – unfortunately, two days before the tour, our guide rang with an information that in Slovakian Tatra is too much snow and we have to postpone the trip to October…
Because of that, quite spontaneously, we decided to go to Hungary to climb the highest peak of this country – Kékes (1014 m) and to do sightseeing in Eger. In five minutes I managed to complete four of the willing – beyond me: Basia, Aga and Kuba.On Friday evening we went from Bielsko-Biala with plan of arriving to Hungary. In order not to expose yourself to control the Slovak police we tried to not to exceed the speed limit and shortly before midnight we arrived to Hungary. We found the right place to stop and without bigger desire to pitch the tent, we decided to sleep in the car.
In the morning, as soon as we left the car, Gypsies entered to carpark. In general, we couldn’t communicate with them – we have tried in Polish, English and German, but they knew only Hungarian. Using their hands and few words they said that their accumulator doesn’t work and they asked if we could tow their to Budapest… They could not run on the pusher… Because of unpleasant experiences with Gypsies nation three years ago, we concluded that, since they have mobile phones, they’re able call for help, so we calmly went on our way.
On the way to Mátraháza we stopped still in the middle of nowhere, where the local man explained us in German which way we will go. It worked, as we have read before a trip – older Hungarians speak German well. In addition, when he learned that we are from Poland, he folded his hands in a gesture of friendship and on the occasion he wish us luck.
Then, we got to the goal without much adventure. We left car in the carpark, and after breakfast we went by blue trail toward the summit. It’s true that a car can go almost to the summit, but what would be a satisfaction? We started on the road, then slowly walked up to the crossroads by ski slope and turned left by the yellow signs. In this way, bit by accident, we went to the ruins of the ski jump in Mátraháza – one of the few buildings of this type in Hungary. After entering at the top of ski jump, from which one could admire the beautiful panorama of Mátra mountains, we set off through the woods in the direction of the ski slope. Hence, it was already near the summit.
Kékes is not a very beautiful mountain, but it is worth noting the fact of reaching the highest point of Hungary. In one of the shops, which there are plenty, I bought two fridge magnets for a little bargain price.
We wanted to go down the road to the car, but we gave up looking for friendships tempted, running through a forest trail – this descent took us a bit more time than anticipated. When we finally came down to the car park, there were a lot of people – in the morning, car park was empty… so we left Mátraháza and headed toward second point of our trip – the city of Eger.
We planned to return to our houses as soon as possible, so we had only about an hour to visit Eger. At the beginning, we visited 40-meter minaret – the most northerly historic building from the time of the Turkish invasion in Europe. When we climbed by the narrow stairs to the balcony, we had a chance to admire the panorama of the city. Another point was Dobó square with statues commemorating historic victory of Eger population over the Turks during the invasion in 1552. We also visited the Minorita Church – one of the most beautiful baroque churches in Europe. Due to lack of time, we saw another attractions Eger only from the outside: High School, built in the late eighteenth century, the Basilica which is the third largest cathedral in Hungary, the Archbishop’s Palace, and the castle, also built in the thirteenth century, which in 1552 was defended by Istvan Dobo and some 2,000 troops by 40 days against the invasion of 20,000 Turks. Walk the streets of Eger convinced us that this is a really beautiful city.
About 1 p.m. we were on our way back. We stayed still for a quick meal, eaten somewhere on a side road, and then moved on. We arrived home in the evening.

скоро

This entry was posted in Korona Europy, prelekcje. Bookmark the permalink.

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *