Kolorowe koraliki

Planowaliśmy zjeść śniadanie na plaży w jednej z nadmorskich wiosek, położonych na północ od Rygi nad Zatoką Ryską. Mając tylko mapę ruszyliśmy zgodnie z planem, by w pewnej chwili zorientować się, że nie podążamy nad morze, a do centrum stolicy. Cóż, tutaj drogi są średnio oznaczone i bez GPS’a ani rusz.
Zupełnie przypadkiem znaleźliśmy się w okolicy Starego Miasta, co postanowiliśmy skwapliwie wykorzystać na zwiedzenie tej części stolicy Łotwy. Oprócz pięknie odrestaurowanej starówki naszą uwagę przykuł pomnik muzykantów z Bremy, który rozpoznała nawet Anielka mówiąc: “Tatusiu, my czytaliśmy o tych zwierzątkach bajkę”. Nie sposób było nie zauważyć wszechobecnego czarnego kota, będącego symbolem miasta – zainteresowanych zachęcam do poszperania w sieci w poszukiwaniu legendy o tym kocie. Dotarliśmy również nad Dźwinę, która tutaj, przy ujściu do Bałtyku jest imponujących rozmiarów.
Aby nie było jednak tak sympatycznie, próbując wystartować z parkingu okazało się, że jesteśmy głośniejszy od traktora – przedni tłumik wypadł z obejmy, prawdopodobnie przyhaczony na jednej z nierównych uliczek Starego Miasta. Nie byłby to może zbyt wielki problem, gdyby nie fakt, że mieliśmy niedzielę i wszystkie warsztaty samochodowe wokół były zamknięte. Na szczęście po kilku kilometrach głośnego turkotania znaleźliśmy otwartą myjnię samochodową, na której chłopaki szybciutko pożyczyli odpowiedni klucz i pomogli mi naprawić samochód.
Na ochłodę po tym lekkim stresie udaliśmy się nad Zatokę Ryską, aby choć tutaj popływać co nieco w Bałtyku. Jadąc wzdłuż wybrzeża dotarliśmy do miejscowości Bigauņciems, gdzie za ruiną jakiegoś zakładu spędziliśmy miło kilka godzin na piaszczystej plaży. Pozwoliliśmy popływać także Anielce, która już kończy ospę, a która trzymając się swojego niebieskiego kółka czuła się jak ryba w wodzie i wołała: “Tatusiu, płyńmy na głębinę…”.
Po tym jakże potrzebnym odpoczynku ruszyliśmy w stronę Litwy, by zwiedzić ostatni cel naszej wycieczki po krajach bałtyckich – Górę Krzyży. To położone kilkanaście kilometrów na północ od Szawli wzgórze sięga swą historią 1430 r., kiedy to postawiono tu kapliczkę upamiętniającą przyjęcie chrztu przez Żmudzinów, a związane jest również z polską historią, bowiem masowe przynoszenie i stawianie krzyży rozpoczęło się po upadku powstania listopadowego w 1831 r. Pomimo represji ze strony władz sowieckich, miejsce to zachowało swój charakter i obecnie można tu zobaczyć około 150 tysięcy krzyży przyniesionych w intencji nadziei, przyszłości, jako symbole zadumy, wiary lub wota dziękczynne.
Anielce i Zosi najbardziej spodobały się różańce. Jak to ujęła Anielka: “takie piękne kolorowe koraliki, które błyszczą się w słońcu”. Na pamiątkę wizyty w tym miejscu kupiliśmy niebieski różaniec, taki, jaki najbardziej jej się podobał.
Do Polski wróciliśmy po jedenastej wieczorem, stojąc w paskudnym korku ostatnie kilka kilometrów przed granicą, bowiem polscy pogranicznicy wprowadzili jakąś wyrywkową kontrolę.
Przed nami jeszcze kilka dni z Rudymi nad Jeziorem Hańcza, a potem powrót do Buczkowic i oczekiwanie, czy Zośka i ja zaraziliśmy się ospą. Czas pokaże.

Zosia i Anielka na Górze Krzyży

This entry was posted in Korona Europy. Bookmark the permalink.

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *